Stanowisko jasne może wydawać się Tobie, dla rośliny może być ciemne, zwłaszcza teraz w okresie jesienno-zimowym. Na marginesie nie jest to fikus sprężysty, a benghalensis, posty przeniosłem do właściwego wątku. "Głową muru nie przebijesz, ale jeśli zawiodły inne metody należy spróbować i tej." - Józef Piłsudski.
25 maja 2012 roku Sąd Okręgowy w Poznaniu wydał prawomocny wyrok w sprawie z powództwa 5-siu nauczycieli przeciwko Gminie Niechanowo i Szkole Podstawowej w Drachowie. Niestety wójt Eugeniusz Zamiar nie wykonał wyroku, lekceważąc prawo. Gmina Niechanowo pokazała nauczycielom figę dlatego, że zapadły 3 prawomocne wyroki: 2 w NSA – zamiar likwidacji szkoły i likwidacja Szkoły Podstawowej w Drachowie Naczelny Sąd Administracyjny uznał za dokonany z naruszeniem prawa, czyli uznał, że szkoła w Drachowie pod względem prawnym istnieje – mówi poseł Zbigniew Dolata. Nauczyciele zwrócili się do Sądu Pracy. Zapadł najpierw wyrok w I instancji w Sądzie Rejonowym w Gnieźnie, potem w Sądzie Okręgowym w Poznaniu, który zasądził od Szkoły Podstawowej w Drachowie odszkodowanie w postaci trzech pensji miesięcznych. To były kwoty w granicach 10-ciu tysięcy złotych w przypadku trzech nauczycieli i 4-ech tysięcy złotych w przypadku dwójki nauczycieli. Szkoła faktycznie nie istnieje, ale w uzasadnieniu Sąd Okręgowy w Poznaniu stwierdził, że pod względem prawnym jak najbardziej istnieje, jest podmiotem prawa. Istnieje dlatego, że Naczelny Sąd Administracyjny stwierdził, że została zlikwidowana niezgodnie z prawem. Takie orzeczenie jest prawomocne. Podobnie jak orzeczenie Sądu Pracy – okazało się, że jednomiesięczne wynagrodzenie miało rygor natychmiastowej wykonalności i tutaj gmina Niechanowo wypłaciła nauczycielom kwoty w granicach 3-ech tysięcy złotych, natomiast pozostałych pieniędzy gmina już wypłacić nie chce. Działał w tej sprawie komornik sądowy, który wydał postanowienie, że nie może wyegzekwować tych pieniędzy z powodu bezskuteczności egzekucji i zrezygnował z podejmowania dalszych działań. Nauczyciele zwracali się do wojewody, ministra sprawiedliwości, ministra edukacji narodowej – wszystkie te interwencje były bezskuteczne. Najbardziej kuriozalna jest postawa wojewody wielkopolskiego Piotra Florka, który osobiście wysłał pismo do tych nauczycieli, w którym stwierdził, że nie widzi naruszeń prawa i nie udzieli tym nauczycielom pomocy, chociaż ma ustawowy obowiązek nadzoru nad jednostkami samorządu terytorialnego w zakresie właśnie legalności. A czym innym jest jak nie łamaniem prawa lekceważenie prawomocnych wyroków sądowych. Gmina w sposób ewidentny łamie prawo i do tego jeszcze wójt gminy, który nie wykonuje wyroku sądowego, naraża gminę na dodatkowe koszty, ponieważ te kwoty, które zostały zasądzone, zostały zasądzone wraz z odsetkami od 2011 roku. Tutaj narosło już przez te kilka lat po kilka tysięcy złotych i z każdym dniem ta kwota należności, które sąd zasądził dla nauczycieli, rośnie. To jest moim zdaniem narażanie gminy na niepotrzebne koszty. Nauczyciele nie ustawali w dążeniach do wypłaty zasądzonych pieniędzy. Niestety byli zdani na samych siebie. Nauczyciele domagali się przywrócenia do pracy – dodaje poseł. Wiadomo, że sąd oddalił w tym zakresie powództwo, bo uznał, że faktycznie nie ma tej szkoły, więc nie może przywrócić do pracy. Ale domagają się wypłaty tego odszkodowania. Mają wyrok sądowy i okazuje się, że ten prawomocny wyrok sądowy mogą sobie oprawić w ramkę, powiesić na ścianie, bo Państwo Polskie nie potrafi wyegzekwować prawomocnego wyroku. Krótko mówiąc – obywatel ściera się z władzami, które utrzymywane są za publiczne pieniądze, procesy prowadzą za publiczne pieniądze przeciwko obywatelom. Na to nie ma zgody. Ja wystąpiłem do ministra administracji i cyfryzacji o zajęcie się tą sprawą. Przedstawiłem cały tok tej sprawy i domagam się podjęcia skutecznych działań. Prawnie takie możliwości istnieją. Wojewoda może nawet wnioskować do prezesa rady ministrów o odwołanie wójta jeżeli ten narusza Konstytucję i ustawy a tu w tym przypadku mamy do czynienia z podobną sytuacją. Ja uważam, że jeśli ta sprawa nie zostanie pomyślnie załatwiona zgodnie z poczuciem praworządności, to będzie to zachęta dla wszystkich innych, żeby łamać prawo. Na to nie możemy pozwolić. Ja apeluję do moich kolegów parlamentarzystów, abyśmy wspólnie wystąpili do wójta Niechanowa, bo ja z panem wójtem rozmawiałem – niestety bezskutecznie, aby przekonać go do tego, aby prawa nie łamał. Gmina Niechanowo wypłaciła nauczycielom jednomiesięczne wynagrodzenie, które również było uwzględnione w wyroku sądu. Następnie domagała się zwrotu wypłaconych pieniędzy. Po interwencji posła Zbigniewa Dolaty władze gminy uznały, że odstępują od żądania zwrotu wynagrodzenia wypłaconego na skutek wynikającego z ustawy rygoru natychmiastowej wykonalności. Wójt wykonał więc część wyroku sądu. Z wiadomych tylko sobie przyczyn postanowił nie zastosować się do pozostałej części prawomocnego wyroku. (Buk)
Nie polityką partyj Polska może się dźwignąć.”. „Uczcie się historii, znajomość jej jest bardzo potrzebna w życiu.”. „Racja jest jak dupa, każdy ma swoją.”. „Jeśli nie będziesz nic mówić, nie będą wymagali, żebyś to powtarzał.”. „Tę wdzięczność, tę wdzięczność żołnierską, wtedy, gdy byliśmy
In the end everything will be OK. And if it’s not OK means that it is not the ten cytat (Hotel Marigold). W tłumaczeniu wprost nieco traci, ale nadal ma końcu wszystko będzie dobrze. A jeśli nie jest dobrze, to znaczy, że to jeszcze nie Ci się? Ja go sobie wzięłam kilka lat temu, w samolocie w drodze na drugi koniec świata, gdzie życie rzuciło moją przyjaciółkę. Dlatego poza samą treścią przywołuje pozytywne emocje. I tak sobie go mam i jest moim napojem energetycznym gdy życie odcina mi prąd i wszystko idzie nie tak. I gdy nie mam siły na tak, czasem bywa tak, że stajesz pod ścianą i masz pewność, że to naprawdę jest koniec i nic dobrego w nim nie widzisz i nic dobrego w nim nie ma. I nie ma szans na ciąg dalszy, który mógłby sytuację jeszcze odmienić na dobrą. I oczywiście możesz załamać ręce, usiąść pod ścianą albo walić w nią głową i pogrążyć się w rozpaczy. Tylko czy na pewno tego chcesz? Być może jesteś przyzwyczajony/a do takiego sposobu reagowania, bo tak reagowali w dzieciństwie Twoi bliscy, bo tak reagują wszyscy wokół żyjesz to znaczy, że jest dobrze, jakkolwiek źle na pozór by było. Ja naprawdę wierzę, że nie ma sytuacji bez wyjścia. To znaczy są. Gdy się wali głową w mur zamiast szukać drzwi, okna, poluzowanej cegły albo drabiny. Musisz tylko chcieć zobaczyć, że to nie koniec. Bo jeśli nawet nie znajdziesz niczego, co pozwoli Ci dostać się na drugą stronę, to może znak, że pora pójść w innym kierunku? Tak, tak po prostu. Koniec czasem jest gdzie indziej – a kto szuka ten to nie czas na to, co za tą akurat ścianą, o którą się rozbiłeś/aś, może tam nie ma nic, co dałoby Ci to, czego szukasz? I czasem samo zaakceptowanie tego faktu jest już tym dobrym końcem. W końcu 😉 to Ty decydujesz jak zareagujesz na to, co Ci się przytrafia. Czy ślepa uliczka Cię zagotuje, bo była niemiłosiernie długa a na początku zabrakło znaku, że ślepa. Czy okaże się, że po drodze wydarzyło się kilka dobrych rzeczy, zobaczyłaś/eś kilka pięknych widoków, poznałeś ludzi, siebie. Bo czasem nie chodzi o cel. I może świadomość, że tak może być, pozwoli Ci znaleźć dobre w najgorszym nawet końcu?
Piłsudski:„głową muru nie przebijesz, ale jeśli zawiodły inne metody to należy spróbować i tej” @donaldtusk podczas ostatniej wizyty w PL zrozumiał, że trzeźwo myślący Polacy
Fot. Sir Mildred Pierce/Flickr/CC BY / Defence of Ukraine (@DefenceU)/Twitter / Modyfikacje: „Wrogą aktywność zaobserwowaliśmy kilka miesięcy przed wybuchem wojny w Ukrainie” – wskazał Billy Leonard, zajmujący się cyberzagrożeniami w Google. Wiele grup hakerskich, w tym Rosji i Białorusi, skupiło się na atakowaniu tych podmiotów, które „mogą mieć wpływ na bieg wojny”. Kijów prosił giganta o pomoc w np. wykrywaniu wrogich cyberoperacji czy budowaniu cyberobrony. Przypadek wojny za naszą wschodnią granicą sugeruje, że cyberdziałania są skoordynowane z militarnymi atakami, a to wymaga długich przygotowań. W trakcie konferencji „Cybersec 2022” w Katowicach miałem przyjemność spotkania się z osobami zajmującymi się kwestiami cyberbezpieczeństwa w Google: Royalem Hansenem (CISO Google Cloud), Billym Leonardem (TAG Google) i Scottem Carpenterem (Jigsaw Google). Dyskutowaliśmy o sytuacji w Ukrainie i związanym z nią cyberzagrożeniach, potencjale Rosji i o tym, co amerykański gigant robi, aby pomóc naszemu sąsiadowi w odparciu agresji sił Putina. Wojna w Ukrainie W trakcie spotkania Billy Leonard, Global Head of Analysis of State Sponsored Hacking And Threats (Google Threats Analysis Group – TAG), wskazał, że koncern od miesięcy obserwuje wzmożoną aktywność wokół Ukrainy, uderzającą w ten kraj. Celem są także inne państwa w regionie, w tym Polska. Wrogą aktywność zaobserwowaliśmy kilka miesięcy przed wybuchem wojny w Ukrainie. Wiele grup przesunęło swoje cele, skupiając się dokładnie na tym kraju, w tym jego organizacjach rządowych, podmiotach zajmujących się obronnością, w tym wojskowych kontrahentów – generalnie tych instytucjach i firmach, które mogą mieć wpływ na bieg wojny. Billy Leonard, Global Head of Analysis of State Sponsored Hacking And Threats (Google Threats Analysis Group) „Ukraina zwracała się do nas o pomoc” – potwierdził Royal Hansen. Dodał, że zależało jej na zdolnościach w zakresie wywiadu i wykrywania zagrożeń. Kijów był także zainteresowany rozwiązaniami z obszaru cyberobrony oraz walki z dezinformacją. „Chcieli wiedzieć, jak określone materiały trafiają do ich obywateli” – przekazał mi specjalista koncernu. Ukraina jest powszechnym celem rosyjskich aktorów. Widzimy to od momentu, kiedy skupiliśmy się na tym regionie. Billy Leonard, Global Head of Analysis of State Sponsored Hacking And Threats (Google Threats Analysis Group) „Magiczny cyberpocisk” i „czerwony guzik” Przedstawiciel Google TAG zaznaczył, że wielu uważa, iż Kreml ma coś na wzór „magicznego cyberpocisku” i „dzięki niemu może uzyskać dostęp do wszystkiego; może robić co chce i kiedy chce”. Jednak obecnie obserwujemy małą skuteczność cyberoperacji, prowadzonych przez Moskwę. Zdaniem Royala Hansena, Vice President of Engineering for Privacy, Safety, and Security at Google (CISO Google Cloud), „cyberoperacje nie są jak konwencjonalna broń”. „Hakerzy mają swoich szefów i budżety. Ich działania wymagają czasu na przygotowania, koordynację. Musimy mieć na uwadze, że gdzieś w tej hierarchii jest osoba odpowiedzialna za naciskanie tego przysłowiowego >>czerwonego guzika<<” – stwierdził podczas naszego spotkania. Cyberoperacje skoordynowane z konwencjonalnymi atakami Czy więc można jednoznacznie stwierdzić, że cyberdziałania podczas wojny w Ukrainie są skoordynowane z tradycyjnymi kampaniami militarnymi? Odnosząc się do tej kwestii, Billy Leonard zwrócił uwagę, że taki stan rzeczy potwierdza zakłócenie infrastruktury Viasat (dostawca internetu satelitarnego, z którego usług korzystają siły zbrojne Ukrainy). Incydent rozpoczął się tuż przed inwazją wojsk Putina na Ukrainę. Ze względu na to, że „rozlał się" także na inne kraje, doprowadził do zakłócenia działania tysięcy turbin wiatrowych w Niemczech. „Poza tym przypadkiem, obecnie nie posiadamy więcej danych na temat cyberataków, które byłyby ściśle skoordynowane z konwencjonalnym uderzeniem Rosji” – mówił mi Billy Leonard. Cyberoperacje Rosji to nie nowość Podczas dyskusji Royal Hansen wskazał, że wysiłki Rosji w domenie cyber, które obecnie obserwujemy, nie są dla Google'a nowością. „Posiadamy długą historię w obserwowaniu i śledzeniu rosyjskich grup hakerskich, które atakują nasze platformy i te, które są w jakiś sposób połączone z naszym koncernem” – zaznaczył. Specjalista wspomniał o wysiłkach giganta, podejmowanych przed i w trakcie wyborów w Stanach Zjednoczonych. Google stworzył wtedy specjalistyczny „pasek bezpieczeństwa”, aby chronić amerykańskie procesy demokratyczne przed ingerencją z zewnątrz. Nauka z własnych doświadczeń Jak podkreślił Royal Hansen, ważną lekcją dla amerykańskiego giganta były wydarzenia z 2009 roku. Wówczas doszło do serii cyberataków przeprowadzonych przez hakerów ( grupy „Elderwood”) powiązanych chińską Armią Ludowo-Wyzwoleńczą. Ich celem były firmy takie jak Google, Adobe Systems, Symantec czy Morgan Stanley. Kampania została po raz pierwszy ujawniona przez firmę Hansena w 2010 roku. Jej nazwę - „Operacja Aureola” - wymyślił Dmitri Alperovitch z McAfee, ze względu na charakter wrogich działań. Celem ataków było uzyskanie dostępu do repozytoriów kodu źródłowego i ich potencjalna modyfikacja w firmach, zajmujących się zaawansowanymi technologiami, bezpieczeństwem i obronnością. Zero zaufania Kampania chińskich hakerów zmusiła Google'a do zrobienia kroku w tył w budowie systemu cyberbezpieczeństwa. Jak powiedział mi w trakcie spotkania Royal Hansen, postanowiono wtedy przyjąć podejście „zerowego zaufania”, ponieważ tylko tak można zminimalizować ryzyko pojawienia się incydentu. „Nigdy więcej zagrożenia wewnątrz organizacji” – mówił. Podczas swojego wystąpienia na głównej scenie „Cybersec 2022” ekspert posłużył się metaforą: „Budowanie wysokich murów nie jest dobrym rozwiązaniem w podnoszeniu cyberbezpieczeństwa, bo co w momencie, kiedy komuś uda się je pokonać i wedrzeć do środka naszej twierdzy?”. I tak właśnie skończyło się korzystanie z zewnętrznych urządzeń w amerykańskim gigancie. Jak Google pomaga w wojnie? „Doświadczenia z przeszłości oraz nowe inicjatywy mają pomóc Ukrainie w staniu się bezpieczniejszym i odporniejszym krajem” – podkreślił w trakcie naszej rozmowy Royal Hansen. Co miał na myśli? Między innymi usługę „Air Raid Alerts”, która została udostępniona na urządzenia z Androidem na początku marca br. użytkownikom w Ukrainie. „Na prośbę i z pomocą ukraińskiego rządu rozpoczęliśmy wdrażanie systemu alarmów przeciwlotniczych dla telefonów z systemem Android” – wskazał w komunikacie do sprawy Kent Walker, prezes ds. globalnych Google'a. Royal Hansen przekazał mi również, że po rosyjskiej inwazji Google „włączył” silniejszą ochronę dla użytkowników w regionie. Rozszerzono program przeciwko atakom DDoS „Project Shield”. Obecnie korzysta z niego np. rząd w Kijowie. A przypomnijmy, że tego typu cyberoperacje zakłóciły działalność wielu witryn państwowych instytucji ( MSZ, MSW, SBU), co miało miejsce tuż przed konwencjonalnym uderzeniem wojsk Putina. „Docieramy do użytkowników wysokiego ryzyka, takich jak dziennikarze czy aktywiści, dzięki czemu setki osób w Ukrainie jest lepiej chronionych” – podkreślił również przedstawiciel koncernu. Pomoc otrzymują także rządy innych państw, ponieważ istotnym elementem skutecznej cyberobrony jest posiadanie zmodernizowanej infrastruktury i aktualnego oprogramowania. Wynika to z faktu, że wiele grup wspieranych przez państwo lub cyberprzestępczych wykorzystuje luki w przestarzałym sprzęcie. Podatności to dla nich zaproszenie i możliwość do rozgoszczenia się w sieciach. Nie tylko Rosja. Także Białoruś, Chiny i inni Zagrożenie płynie jednak nie tylko ze strony prorosyjskich aktorów. Tematyka wojny w Ukrainie wykorzystywana jest także przez podmioty z Chin, Iranu, Korei Północnej czy grupy cyberprzestępcze do prowadzenia np. kampanii phishingowych. Wiadomości odwołujące się do wydarzeń w Ukrainie z założenia mają przykuć uwagę odbiorców i zachęcić ich do kliknięcia w link lub pobrania załączonego pliku. „Zaobserwowaliśmy głównie aktywność rosyjskich grup, ale także chińskich, irańskich i północnokoreańskich" – mówił mi Billy Leonard. Dodał, że nie można także zapomnieć o aktorach z Białorusi, którzy „jak już publicznie wiadomo, są odpowiedzialni za kampanię Ghostwriter (jedną z jej odsłon była afera tzw. Dworczyk Leaks, ujawniająca treść korespondencji Michała Dworczyka, szefa KPRM – red.)”. „Pozostają cały czas bardzo aktywni, a ich celem są rządowe organizacje obronne, dziennikarze i NGOs” – powiedział specjalista TAG. Co ciekawe, ekspert zaznaczył, że wraz z kolejnymi dniami wojny, Google zaobserwował przesunięcie cyberataków na cele poza Ukrainę. Chodzi o kraje w regionie, np. Polskę czy Litwę. Spora część wrogiej aktywności, która zaczęła się w grudniu 2021 roku to sprawka grupy, którą nazywamy „Coldriver". Przypisujemy ją Rosji. Widać było także działania aktorów stojących za kampanią „Ghostwriter". Pod koniec roku prowadzili wrogie operacje wymierzone w różnorodne organizacje w Ukrainie. Billy Leonard, Global Head of Analysis of State Sponsored Hacking And Threats (Google Threats Analysis Group) Wyjaśnił, że białoruscy aktorzy posługują się phishingiem, aby włamać się na konta określonych użytkowników, a następnie wykorzystać ten dostęp do pozyskiwania informacji, modyfikacji treści itd. Są również zainteresowani zamieszczaniem na portalach propagandowych lub dezinformujących treści poprzez wcześniejsze przeniknięcie do infrastruktury danego serwisu, portalu, redakcji. „Chińska aktywność jest także bardzo ciekawa” – ocenił Billy podczas naszego spotkania. Zaznaczył, że dwa dni przed wybuchem wojny w Ukrainie podmioty powiązane z Pekinem naruszyły bezpieczeństwo kilku organizacji rządowych u naszego wschodniego sąsiada. „Byliśmy w stanie odnotować, że Ukraina szybko zareagowała na te ataki” – wskazał. To jedynie przykłady aktywności, które widzieliśmy, jednak jest wiele, których się spodziewamy w przyszłości, wśród nich np. destrukcyjne wirusy. Każdy tydzień, to nowe złośliwe oprogramowanie. Billy Leonard, Global Head of Analysis of State Sponsored Hacking And Threats (Google Threats Analysis Group) „Wrogie działania wymierzone są także w zwykłych użytkowników. Wojna w Ukrainie polega również na zachęcaniu pojedynczych osób do otwierania zainfekowanych e-maili, klikania w złośliwe linki, otwierania plików” – tłumaczył Billy Leonard. Ekspert doprecyzował, że tego typu kampanie prowadzone są zarówno przez podmioty wspierane przez rządy, jak i działające z pobudek finansowych i/lub przestępczych. Rosyjskie grupy zainteresowane są operacjami wykorzystującymi złośliwe oprogramowanie. Z kolei pozostałe, jak np. chińskie, prowadzą długofalowe kampanie, które klasyfikujemy jako działania szpiegowskie w celu uzyskania dostępu do określonych zasobów, kont itd. Billy Leonard, Global Head of Analysis of State Sponsored Hacking And Threats (Google Threats Analysis Group) Sekret ukraińskiej obrony tkwi w przygotowaniu? Scott Carpenter, Director for Policy and International Engagement, Jigsaw Google, w ramach dyskusji zwrócił uwagę, że kiedy wojna w Ukrainie była widoczna już na horyzoncie, główne pytanie jakie pojawiło się w świadomości wielu ekspertów i przedstawicieli rządów dotyczyło cyberodporności. Analizowano na ile państwa w regionie są w stanie stawić czoła temu, co lada chwila może się wydarzyć. „Wówczas my zaczęliśmy myśleć o tym, jakie narzędzia są dostępne i czym dysponujemy” – wskazał przedstawiciel Google'a. Scott Carpenter podczas panelu na Cybersec 2022. Fot. European Cybersecurity Forum - CYBERSEC (@CYBERSECEU)/Twitter Na ten moment można powiedzieć, że Ukraina zdaje egzamin z cyberobronności. Rosji nie udało się jak na razie wywołać poważnego incydentu w tym kraju, choć były takie próby. Hakerzy Kremla starali się wywołać regionalny blackout, podobnie jak im się to udało w grudniu 2015 roku, kiedy to ok. 700 tys. osób w obwodzie iwano-frankowskim zostało pozbawionych energii na skutek cyberataku na infrastrukturę energetyczną. „Wiele osób (w Ukrainie – red.) było świadomych, że inwazja nadejdzie. Ukraiński sektor wojskowy przyglądał się blisko swoim sieciom i systemom. Szukano w nich podatności. Starano się zrozumieć, jakimi zdolnościami dysponuje Rosja i po prostu czekali na to, co się wydarzy” – powiedział mi Scott Carpenter. Ekspert podkreślił, że to bardzo ważne, aby być dobrze przygotowanym na najgorszy scenariusz. I da się to zrobić, co pokazuje Ukraina. Ukraińcy byli dobrze przygotowani na agresję Rosji. Być może Kreml sądził, że w ukraińskiej infrastrukturze jest więcej podatności, niż finalnie się okazało. Scott Carpenter, Director for Policy and International Engagement (Jigsaw Google) „Teraz wielu z nas zastanawia się, co stanie się, gdy to my zostaniemy zaatakowani jak Ukraina. I jeśli do tego dojdzie, to co możemy zrobić. Tu powraca temat cyberodporności. Moim zdaniem możemy wiele wniosków wyciągnąć z lekcji, jaką daje nam wojna w Europie Wschodniej” – stwierdził Scott Carpenter. Przedstawiciele Google'a podczas Cybersec 2022 w Katowicach. Fot. Kaylin Trychon (@KaylinTrychon)/Twitter Chcemy być także bliżej Państwa – czytelników. Dlatego, jeśli są sprawy, które Was nurtują; pytania, na które nie znacie odpowiedzi; tematy, o których trzeba napisać – zapraszamy do kontaktu. Piszcie do nas na: [email protected] Przyszłość przynosi zmiany. Wprowadzamy je pod hasłem #CyberIsFuture.
Tekst piosenki: Głową muru nie przebijesz. Tak jak ty nienawidzę kiedy psy robią krzywe jazdy. nigdy w życiu nikt nie będzie mówił mi jak mam żyć. pod uwagę biorę tylko rap pełen prawdy. Nigdy w życiu nikt nie będzie mówił jaki mam być. tak jak ty nie lubiany, bo nie spuszcza gardy. Nigdy w życiu nie poddaję się to nie mój
Już wiele razy w naszym kochanym mieście Zamościu wybuchała awantura na temat lokalizacji nowego przystanku kolejowego . Początki sporu sięgają jeszcze lat sześćdziesiątych ubiegłego wieku. Wtedy to właśnie po raz pierwszy pojawiła się propozycja , żeby pociągi zatrzymywały się w obrębie ulic: Peowiaków i Orlicz – Dreszera. Niestety, zaoponowało PKP i nie zostało to zrealizowane , ale temat raz na jakiś czas powracał. Obecnie również toczy się dyskusja na temat sposobu i profilu zagospodarowania tej ziemi. W ostatnim czasie wokół niewielkiej jakby się mogło wydawać inwestycji narósł poważny konflikt. Z jednej strony mamy gorących jej zwolenników w postaci pasażerów, miłośników żelaznych szlaków oraz większości kolejarzy czy nawet postronnych obserwatorów na ogół nie korzystających z transportu szynowego. Z drugiej strony nie mniejszą grupę przeciwników wywodzącą się generalnie z kręgów szeroko rozumianej władzy miejscowej. Ostatnio coraz częściej wypowiadają się na ten temat ludzie nie mający zielonego pojęcia o całej sprawie jak i o systemie kolei jako takim w Polsce. Głosy osób najbardziej doświadczonych i zainteresowanych schodzą na dalszy plan. Dlatego dochodzi tutaj do wielu niedomówień i przekłamań. Spojrzenie na strony konfliktu prowadzi do zaskakujących wniosków. Wszystko jest odwrócone do góry nogami. Z różnych opowieści my miejscowi kojarzymy sobie, że zawsze to ten Lublin jest niedobry i wysysa z Zamościa wszelkie życiodajne soki. I jest to jakaś prawda. Do stolicy województwa przeniesiona została już większość ważniejszych urzędów , instytucji czy nawet firm prywatnych. Na miejscu pozostały tylko mało znaczące oddziały czy ośrodki zamiejscowe, które stopniowo tracą swoją rangę , a niektóre nawet zostały już zlikwidowane. W dni robocze około 5 nad ranem wyjeżdża z Zamościa do Lublina cała armia zatrudnionych tam mieszkańców hetmańskiego grodu. Nieliczni przemieszczają się nawet pociągami, aczkolwiek najpopularniejsze są ciągle prywatne samochody lub komunikacja drogowa – busy. Inna sprawa to krążące na Zamojszczyźnie plotki o tym, jak to władze wojewódzkie blokowały lub blokują strategiczne dla naszego regionu inwestycje lub przedsięwzięcia. Niewątpliwie , coś jest na rzeczy , aczkolwiek patrząc z perspektywy niedoszłej inwestycji kolejowej przy ulicy Peowiaków dochodzimy do zupełnie przeciwstawnych wniosków. Z jednej strony: „ nie pozwalający nikomu zrobić krzywdy gospodarz ” – Prezydent Zamościa, który: „zawsze doradzi i pomoże , że o Mój Boże”. Z drugiej strony mamy mieszkańców wspomaganych o dziwo przez te niedobre władze lubelskie różnego szczebla. Totalna paranoja i to wbrew utrwalonym zwyczajom. I trzeba to tak przedstawić ze względu na szacunek dla ludzkiego trudu, doświadczeń i dokonań, które to są tłamszone w zarodku przez lokalną, małomiasteczkową biurwę. Próby wyjaśnienia tej destrukcyjnej, lokalnej urzędniczej niechęci nie przywołują jednoznacznych wniosków. Prezydent miasta jest tutaj osobą dominującą, jego postawa odbija się na kierownictwie czy nawet pracownikach niższego szczebla instytucji bezpośrednio czy nawet tylko pośrednio jemu podległych. Często jest tak, że osoby te nie mogą się przeciwstawić różnym złym tendencjom płynącym z góry, ale nie brakuje też w tym środowisku wszelkiej maści jaśniepańskich „lizy – dupów”, którzy zrobią wszystko, żeby tylko się władcy przypodobać. I stąd taka , a nie inna postawa i tak mało wyrazistych naszych radnych, stąd bełkot większości lokalnych mediów. Bo tak trzeba, bo tak wypada. Nie będę się już rozpisywał na temat absurdalnych zastrzeżeń konserwatorskich do lokalizacji przystanku w miejscu zaniedbanym i zarośniętym chaszczami, sąsiadującym z blokami , gierkowskim wiaduktem i przewodami ciepłowniczymi. Wydawać by się mogło, że ostatecznie się z nimi rozprawił Sąd Administracyjny. Nic bardziej mylnego, należy spodziewać się nowych zastrzeżeń, jak nie ze strony ochrony zabytków, to może… ochrony przyrody. Jak Wy nas tak, to my do Was tak! Taka tutaj panuje mentalność. I już słychać o tworzeniu kolejnych barier. Na przykład: ludzie rozpowiadają , że przy Peowiaków zostanie wybudowany od podstaw nowy dworzec kolejowy z pełną infrastrukturą a stary zostanie przekazany na rzecz miasta. W ten deseń rozmawiał ze mną ostatnio jeden mój znajomy prawnik. Musiałem mu bardzo długo tłumaczyć co i jak. Niektórym jest naprawdę ciężką zrozumieć , że w mieście może być kilka przystanków kolejowych. Wszyscy się przyzwyczaili, że w Zamościu jest tylko jeden dworzec PKP na Szczebrzeskiej. Niektórzy nawet usiłują protestować przed jego rzekomą likwidacją. A przecież kolej nie zamierza tego robić. Dworzec będzie pełnił dalej funkcje przystanku kolejowego i zatrzymywać się na nim będą wszystkie dojeżdżające do Zamościa pociągi. Z tym, że po uruchomieniu drugiego nie będzie to ich końcowy przystanek. Ten będzie zlokalizowany nieco dalej w samym centrum miasta przy sławnym niegdyś mini dworcu autobusowym PKS Starówka, na ulicy Peowiaków. Nie będzie to duża budowla , aczkolwiek proces inwestycyjny jest nieco skomplikowany, ponieważ należy wybudować infrastrukturę do przyjmowania i wyprawiania pociągów. Nie znam szczegółowych planów , pewnie są jeszcze w sferze wirtualnej , aczkolwiek potrzebny jest drugi tor obok szlakowego, nowoczesny peron , semafor oraz wszelkiego rodzaju urządzenia niezbędne do sterowania ruchem kolejowym. Istotnym zagadnieniem jest określenie długości peronu, tj. czy będzie on służył głównie do przyjmowania szynobusów czy może odprawiać się stąd będzie składy wagonowe a la HETMAN. W ramach peronu wybudowana powinna być oczywiście wiata , aczkolwiek bardzo skromna , w formie doraźnego zadaszenia przed wiatrem i deszczem. Nikt nie będzie tu fundował bliźniaczej poczekalni jak na Szczebrzeskiej, bo nie ma takiej potrzeby. Pamiętajmy, że przystanek ma być zlokalizowany w środku miasta. Dookoła cywilizacja a nie pustynia. Są sklepy, bary, hotele…przystanek autobusowy. Oczywiście, niezbędnym warunkiem jest zapewnienie odpowiedniego monitoringu , można też pomyśleć o niewielkim parkingu. To już są szczegóły. Na pewno nieprawdziwe są insynuacje Tygodnika Zamojskiego o tym, że jakoby Zakład Linii Kolejowych chciał miastu przekazać do utrzymania dwa dworce : na Szczebrzeskiej i ten planowany przy Pewowiaków. W tej chwili znacznie zmieniły się standardy obsługi podróżnych i generalnie wystarczy zabezpieczyć im skromne aczkolwiek solidne zadaszenie. Większość a w zasadzie wszystkie budynki dworcowe na naszym terenie nie pełnią już funkcji stricte kolejowych. Wymienić wystarczy dworce w : Ruskich Piaskach, Izbicy, Krasnymstawie , Szczebrzeszynie czy Zwierzyńcu. Zamknięte są one na głucho w oczekiwaniu na najemców lub nabywców. Analogicznie jest także z budynkiem dworcowym w Bełżcu , w którym co prawda zlokalizowane są jeszcze pomieszczenia obsługi stacji, ale odprawa podróżnych przeszła już do lamusa. Przyzwyczailiśmy się do nabywania biletów w pociągach u obsługi, aczkolwiek czekamy z niecierpliwością na uruchomienie biletomatów. Coraz powszechniejsze są bilety kupowane przez internet. Minimum dziennikarskiej rzetelności wymagałoby żeby po pierwsze: wiedzieć, że ZLK jako oddział PKP PLK nie ma nic do powiedzenia w sprawie budynku dworca którym administruje PKP SA , a po wtóre żeby wiedzieć iż dworzec i przystanek to dwie odrębne rzeczy. Na dobrą sprawę najbliższy dworzec mamy w Chełmie czy Lublinie. Namiastkę dworca w Rejowcu Fabrycznym. Na Roztoczu takich obiektów nie posiadamy. Są stacje, ale to co innego. Oczywiście PKP ma i tutaj w swoim władaniu kilkanaście budynków pełniących niegdyś funkcje dworcowe, o których już zresztą wyżej pisałem. Podobnie , jak w całej Polsce zastanawiają się co z nimi teraz zrobić. Niewątpliwie, w pierwszej kolejności kolej będzie chciała je przekazać samorządom lokalnym, na pewno pod różnymi obwarowaniami. No, jak to na kolei. Ale przecież nikt nie będzie nikogo zmuszał do przejęcia tych budynków. Jeśli miasto oleje budynek dworcowy na Szczebrzeskiej, to PKP będzie chciała zapewne go sprzedać. Trudno przewidzieć , jakie będzie zainteresowanie , ale niewątpliwie lokalizacja obiektu jest atrakcyjna. Ale jak i to nie wypali, to już zmartwienie kolei. Temat zagospodarowania dworca, w przypadku przejęcia przez miasto jest odrębną sprawą. Można zakładać otwarcie poczekalni, ale raczej niewielkiej. To nie są czasy, kiedy koczuje się w takich miejscach wiele godzin w oczekiwaniu na pociąg., aczkolwiek zdarzały się już takie historie minionego lata. Obiekt ma bardzo dużą kubaturę, którą trzeba będzie w jakiś sposób wykorzystać. Można pomyśleć o informacji turystycznej, tanim hostelu czy nawet małej namiastce pobliskiego zoo. Jedno jest pewne – od przybytku głowa nie boli. Na pewno jednak nie wrócą dla tego budynku czasy minionej , kolejowej świetności i zdecydowanie zmieni on swoje zasadnicze funkcje. Myślę, że nie warto sobie tym teraz zaprzątać głowy. Są poważniejsze problemy. Jeśli władze lokalne tak bardzo martwią się losem podróżnych , niech dogadają się z koleją w celu sfinansowania postawienia budki – zadaszenia na peronie przy Szczebrzeskiej. No i jeszcze niech załatwią otwarcie drzwi do dworcowego kibla. A do pilnowania dobytku zagonią miejscowych sokistów we współpracy ze strażą miejską. Poczekalnią zarządza kolejowa Spółka, która ma za zadanie zarabiać. Czy miasto chciało by partycypować w kosztach np. ogrzewania tego lokalu? Bardzo interesujące. Nawiązuje tutaj do ostatniej interwencji Prezydenta Zamościa w celu otworzenia dworcowej poczekalni. A co będzie, jak (idąc za ciosem) otwarcia własnej poczekalni zażądają władze gminy Nielisz. A na dworcu w Ruskich Piaskach straszy….zamknięty pies! Czy mieszkańcy Wólki Nieliskiej są gorsi od tych z Zamościa? Niewątpliwie wszyscy by chcieli czekając na pociąg posiedzieć w cieple , przy filiżance herbaty, czytając kolorową prasę…. Ale z drugiej strony , wiadomo, że taki luksus kosztuje. Póki co , nie stać nas na to. Standardem powinna być za to stosunkowa łatwa dostępność do usług przewozowych , która sprowadza się do hasła: budujemy przystanki wszędzie, gdzie się da. Podróżni i tak pojawiają się tuż przed odjazdami pociągów. Chodzi o to , żeby nie mieli dalekiej drogi z domu na peron. A najeść i wysikać to się można w mieszkaniu albo w pociągu. Mamy w końcu zamknięty obieg toalet. Za to warto zastanowić się nad mini parkingami a nawet stojakami dla rowerów. Dlatego też nikt nie dąży do stawiania budynku z wypasioną poczekalnią na ulicy Peowiaków w celu przekazania go miastu. Planowane jest raptem tylko wybudowanie peronu w całości administrowanego i utrzymywanego przez PKP PLK w ramach obowiązków statutowych spółki Zadaniem miasta w tym zakresie jest usunięcie barier prawnych i dorzucenie co nieco kasy do projektu , jak to robiły gminy przy budowie nowych przystanków ( wkład własny ) , a także uporządkowanie terenu sąsiadującego z działkami kolejowymi. Nie są to wygórowane wymagania. Dziwne jest też , jak to w Zamościu nagle wszyscy zaczęli się umartwiać na dolą podróżnych , którzy wbrew przeciwnościom losu i tak tymi pociągami jeżdżą, nie patrząc na mróz czy ziąb, ani brak toalety na stacji. Za to nikt nie przejmuje się losem pasażerów komunikacji prywatnej busowej, którzy dopiero od niedawna mają do swojej dyspozycji niewielkie zadaszenie przystankowe, jedną drewnianą ławkę na świeżym powietrzu a do toalety muszą chodzić aż na drugą stronę ulicy Wyszyńskiego pod osiedlowe berberysy i świerki. A przydały by się tutaj koksowniki w zimie czy knajpa z prawdziwego zdarzenia….No bo o kasie biletowej to chyba ci ludzie nawet nie marzą. Analogicznie, jak na kolei – bilety nabywa się w samochodach. Wszyscy to zaakceptowali. Na zakończenie pytanie: ile jeszcze będzie trwać ta cała szopka? Ja już mam tego dosyć, a na dodatek jest mi ogromnie wstyd za miejscowych gnuśnych decydentów. Patrząc z boku widzimy , że te ich problemy są bardzo śmieszne. Wyłazi prowincjonalizm i niekompetencja. Podziwiam tutaj kierownictwo lubelskiego ZLK za konsekwencje i upór, ale zdaję sobie sprawę, że są pewne granice i taki beton szybko nie skruszeje. Podejrzewam , że kolejnym etapem będzie powołanie przez Prezydenta Rady Transportu Kolejowego , z konserwatorami zabytków i przyrody na czele. Jest ci u nas ciał doradczych dostatek , a brakuje właśnie tego konkretnego. Wspomniana Rada odradzi wybudowanie przystanku , tym razem ze względu na degradację walorów florystycznych i wszystko zacznie się od nowa. Przekleństwo chińskie głosi: obyś żył w ciekawych czasach! Tylko co ja złego zrobiłem Chińczykom?
0IS8Mj.